Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/548

Ta strona została skorygowana.

Szczęściem oczy pułkownikowéj szukały jéj, postrzegły, wyciągnęła ręce...
— Ty wiesz! ty wiesz...
— A pani moja, jam o tém wprzódy wiedziała...
— Mamże uciekać...
— Nie pytaj mnie...
— Słyszałaś tę kobietę...
— I drzałam słuchając jéj — szepnęła Misia... Coś dzikiego, strasznego było w jéj głosie, wejrzeniu, ulękłam się go więcéj niż słów...
Ale któż powtórzy tę cichą rozmowę dwóch istót bezsilnych, postawionych w obec wypadków, które przejmowały trwogą i wywoływały tylko łzy i modlitwę...
Miłość pułkownikowéj była wcale inną od téj szalonéj a namiętnéj miłości Maryi, ona byłaby dała życie swoje dla dziecięcia, ale wzdrygnęłaby się cudze mu poświęcić. Chciała go mieć żywym, wolała wszakże męczennikiem czystym niż spodlonym dla tego, co się życiem zowie a co jest przedłużoną chwilą jedną..
Marya okupiłaby życie wszystkiém, bo jéj namiętność żadnéj nie stawiła granicy sobie... myśl żadnego kresu temu, co godziwe... Miłość matki szła z nieba, kochanki rosła z ziemi.


Choć na polach i lasach szumiało wojną i pożogą wiało... w Warszawie nowe salony jenerałów i urzę-