Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/565

Ta strona została skorygowana.

Zeszliśmy na karły, w których błyski heroizmu zespolone są z ciemnotą... polskiéj ziemi brak ludzi... brak tego, co ich wiąże... bo nawet ojczyzny miłość przejednać zrozpaczonych nie potrafi...
Jestże to ich winą? A! nie! ale ja jestem fatalista, nad nami wisiała fatalność.
Jenerałowa słuchała...
— Wszystko się odmienić może — szepnęła, cisnąc dłoń jego.
— Tak, wszystko tylko nie to... bo ze dniem każdym jest gorzéj, bo upadek widoczny a polepszenia nie ma... bo zaczerpnąć z próżni sam Bóg nie potrafi...
— Mylisz się — on zapełnia próżnią... Zbyski zamilkł...
Postrzegła wszakże jenerałowa, że słowa jéj powolne wywierały wrażenie, spokojniejszym się zdawał.
— Maryo, rzekł po chwili — nie śnijmy, mówmy o rzeczywistości... proszę cię o łaskę... staraj się, by mnie rozstrzelano...
— Ale ty musisz być ocalonym... przerwała gwałtownie...
— Na co? ażebym sobie był zmuszony w łeb strzelić? spytał jenerał, ty nie wiesz, w jakim boju dusza moja, jak podarta w szmaty... Mówią, że wściekłe zwierzę samo się kąsa i rwie z siebie mięsa kawały... jam teraz wściekły...
— Ale ja ci przynoszę... ratunek, nadzieję... nie-