Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/570

Ta strona została skorygowana.

Z jaką gorączką szedłem... z jaką wracałem rozpaczą!! Ha! rzekł cicho... i nad jeziorem tam może wśród jaśminu przyszedłby z nich który, odarty nędzarz, jak ja urwany od szubienicy... urągać mi nędzą swoją i plunąłby mi w oczy z pogardą.
Miałby słuszność — ale czyżem ja winien temu?
Jeszcze raz popatrzał na czterdziestówkę i opodal wyrzucił ją w powietrze... pieniążek upadł i potoczył mu się pod nogi, ale w téj chwili dogorywająca świeczka zagasła. Stanisław zaśmiał się w duchu.
— Los jest dobroczynny... odkłada wyrok do jutra, abym spał z nadzieją...
Dobrze — a więc do jutra...
To mówiąc, legł na posłanie... a we śnie widział wilę nad jeziorem, czołen kołyszący się u brzegu... Maryą, spartą na białéj marmurowéj balustradzie, otoczoną zielonością i kwiatami... i opodal u wrót Władka w łachmanach o kuli... wyciągającego rękę... a potém ciskającego przekleństwem... Biały orzeł bujał w obłokach... Po gorączkowych snach, w których i matkę widział w żałobie i siebie na szubienicy, po konwulsyjnych przebudzeniach z uczuciem zimnego powrozu na szyi wstał, gdy już szarzało... U drzwi zmieniono wartę...
Pierwszym przedmiotem, który oko jego uderzył... był biały na podłodze pieniążek... pochylił się ku niemu...
Na blaszce stało — życie.