Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/607

Ta strona została skorygowana.

w sobie, uciekli myślami gdzieś w inne strony... Czasem kobieta popatrzyła na płaczącą ubogą niewiastę i zdawała się jéj łez zazdrościć. — Ta płakała z potrzeby jakiéjś przyrodzonéj, bez wielkiego téż żalu i rozpaczy. Po twarzy płynęły powoli łzy, które kiedy niekiedy ocierała, potrząsała głową i znowu się jéj na nie zbierało. Może płakała nad śmiercią nie nad człowiekiem. Para starszych żebraczo wyglądających cór lazzaronów wzdychały, płakać nie mogąc... Odarty mężczyzna, czarno zarosły, rzucał głową z włoską żywością, okazując, iż mu ten zgon téż był bolesny. Kapucyn w komży stał już nad otwartym grobem, z którego wyrzucona ziemia posypała się aż pod gęstych róż krzak, a gałęzie ich uciśnięte pozwieszały się jakby żaląc na uciemiężenie... Cicho odmawiał staruszek modlitwy... a chłopak, trzymający naczynie z wodą święconą, odpowiadał mu pół-głosem... przytomni przeżegnawszy się mruczeli modlitwy... Tymczasem gotowano sznury, trumna przysunęła się na brzeg dołu... i podjęta zaczęła spuszczać w łono gościnnéj ziemi... Grudki posypały się na wieko... Wszyscy uklękli... Ave Maria...
Kobieta, która płakała, rzuciła kilka garści ziemi, otarła łzy ostatnie i razem z innemi odsunęła się od grobu, poczynając już żywą rozmowę, któréj żywsze jeszcze ruchy towarzyszyły. Pokazywano sobie z boku stojących ciągle i jakby wrytych przy mogile dwoje tych obcych, których oczy pływały, zachwycone po uroczym