Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/609

Ta strona została skorygowana.

brajskie prawo niezbłagane, narzucają się mimowolnie w takich chwilach. Ty tego tak jak ja nie możesz czuć, Maryo, rzekł mężczyzna, prowadząc ją ścieżkami daléj po Campo Santo. Nie mogę się obronić jeszcze wrażeniu jakie mi zgon tego biednego zostawił. Widziałaś może twarz jego z okna kiedy, oglądałaś ją po śmierci taką wypogodzoną i uśmiechniętą anielsko, a co boleści! co boleści zstąpiło z nim w mogiłę!... Nigdy los mojego kraju nieszczęśliwego, mojego narodu skazanego, tak mi jak teraz uczuć się nie dał...
Wystaw sobie, Maryo, tego chłopaka... który umierając niewielą laty przeszedł dwadzieścia... Wychował się w tym ogniu poświęceń, którym Polska gorzała cała tak długo, aż się wypalił pono do szczętu... Na sam odgłos że się biją, poleciał walczyć. Za ojczyznę!! Nie spał, nie jadł, nie spoczął póki oręża w gorące dłonie nie pochwycił... A był poeta... więc w duszy jego, co na nią padło to się w diament obracało... Widział walkę heroiczną, wielką, świętą... i w oczach jego zdeptane zostało wszystko, co czcił, zwyciężone, co kochał, obalone, do czego przyrósł duszą... Nakoniec dożył, że się kraj wyparł swych dzieci z brutalskim egoizmem ratując ostatki życia... Z licznéj rodziny nie pomógł mu nikt, nie odezwał się, nie wyciągnął dłoni..
Dano mu czuć, że powinien był umrzeć. Nie udało się to na placu boju, ranny w piersi, młodością z ran