Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/614

Ta strona została skorygowana.

— Mój drogi, przerwała kobieta, na żywym świecie karmimy się śmiercią, żyjemy trupami, w świecie ducha téż to, co ginie, podściela się pod nogi przyszłości.
— A jednak!!
— Tylko jedne łzy nasze marnie wsiąkają bezsilne... Z tych się już nic nie urodzi, dodała kobieta... Trochę męztwa i ochoty do życia! na Boga...
— Ale, dajże mu cel, myśl! pracę — przerwał, ręce zakładając mężczyzna. Żyć, aby tylko żyć, aby czuć, że się na nic nie zdało... że nie ma się co począć... że jutro będzie tak blade jak było dzisiaj... a! tak żyć — nie warto.
— A dla szczęścia drugich?
— Mogąż być oni szczęśliwi, patrząc na to wiekuiste konanie...
Dziś, bo cię, kochany Stasiu, ta czarna trumienka wygnańca tak rozżaliła okrutnie... a otóż śliczny ten cmentarz wesoły... chodźmy z niego... na St. Lucia, posłyszym choć ludzkie głosy, a w Villa Reale zobaczymy ludzkie twarze...
I ująwszy go pod rękę, zaczęła żywo prowadzić ku bramie Campo Santo, gdzie na nich czekały konie..
Przestrzeń dzieląca cmentarz jest znaczna, ale zbliżając się ku miastu coraz bardziéj ożywiona i ruchawa. Lud téż ten neapolitański przy swych łachmanach i brzydocie odróżnia się od innych włoskich niepomier-