Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/624

Ta strona została skorygowana.

— Prawda! a jednak...
— A jednak życie musi zostać zagadką... któréj słowo ostatnie dopiero śmierć przynosi...
Jenerał spojrzał ku Campo Santo, którego ztąd cale nie było widać, i dodał — Ten już tam jest, gdzie nie ma wątpliwości... biedny chłopak! a! serca ludzi, a! rodzinne węzły! wiara w miłość... w litość wiara... on nawet nie przeklinał, on nie zwątpił do końca... a opuścili go wszyscy!!...
— Prócz Boga, rzekła jenerałowa, Bóg przecież cudownie zesłał ciebie, abyś mu przyniósł pociechę, aby było go komu opłakać i pochować...
— Tak dawniéj nie było — zawołał zasępiony jenerał — wyjątkowo ludzie się zapierali obowiązków, trafiali się bezduszni... straszyli bezlitośni, ale tak dawniéj nie było... aby kraj wyrzekł się dzieci, familii, swych synów, bracia braci... matki... żony... dzieci i mężów. Teraz spotykamy co chwila tych nieszczęsnych zaprzańców, za chwilę patryotycznego zapału skazanych na banicyą wieczną. Carskie wyroki skazują w kopalnie i Sybir, ale się z kopalni i Sybiru powraca czasem, a tułacze biedni, z którymi my się krzyżujem po drodze, gdyby wrócili do domu... znaleźliby... miejsca w sercach i u ognisk zajęte... i obojętność wypchnęłaby ich nazad... w świat na śmierć głodną — to okropne!
— Ale któryż kraj — przerwała jenerałowa — nie skosztował téj doli wygnańczéj, przypomnij włoskich