Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/643

Ta strona została skorygowana.

Jenerał spojrzał zdziwiony i drgnął.
— Myślisz, że to możliwe? — zapytał.
Jenerałowa uśmiechnęła się.
— Najzupełniéj — odpowiedziała, przysuwając się. — Nie weźmiesz mi tego za złe, gdy ci się przyznam, żem pewne wstępne poczyniła starania i kroki... Mam tę pewność, że nas z Wiednia nie wygnają... a ztamtąd... pojedziemy na zwiady do Krakowa i Lwowa, i... wszak nas nic nie wiąże, siądziemy tam, gdzie się nam zda lepiéj a wygodniéj...
— Dobrze — wybornie, rzekł Stanisław, wstając z krzesła — w istocie mnie nic nie pozostało nad to, by sobie szukać wygody i spokoju... nie mam obowiązków, jestem jakby umarłym, nie mam ojczyzny, nie mam zawodu.
— A! dość! cicho! cóżem ja winna i czym ja winna temu? — przerwała Marya.
Stanisław zwrócił się żywo i pochwycił ją za ręce.
— O! Maryo moja droga — rzekł — nie przypuszczajże nawet we mnie téj myśli niewdzięcznéj. Z całego narodu twojego tyś może jedną istotą wybraną, coś kochać i poświęcić się umiała. Sądziszże, iż ja nie pojmuję ciebie, nie umiem cenić serca i nie klękam w duszy przed ofiarą twoją? Milczę... bo słów nie ma na uczucie poszanowania, jakie mam dla ciebie... Ty jedna mogłaś mnie z Rosyą przejednać...
— Jeszcze raz — chwytając go obu rękami za