Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/644

Ta strona została skorygowana.

szyję, zawołała Marya — jeszcze raz — cicho! mój drogi! dosyć tych kadzideł. Najmilszém dla mnie byłoby cię widzieć szczęśliwszym... Mam jakieś przeczucie, że czas się nam zbliżyć do kraju — jedźmy...
— Jedziemy! — zawołał jenerał z uśmiechem dobréj wróżby — jedziemy — posłuszny memu komendantowi... jestem już gotów do drogi, pozwolisz mi tylko Maryo pójść pożegnać grób biednego wygnańca. Wezuwiusz i ten sen Caprei na widnokręgu i turkusowe morze... i wszystko, co tu tak uroczo było piękne... potém w drogę!! Ale tu — dodał — na tém wygnaniu można było pozostać samotnemu z założonemi rękami, obojętnym na stronie... tam, trudniéj mi daleko będzie nie mięszać się do życia, nie zamarzyć o jakiémś współdziałaniu? Mam się li tam zjawić jako Stanisław Zbyski, czy jako Melchior Szarliński? A jeśli w Melchiorze poznają Stanisława?
— No — dosyć przypuszczeń... dosyć tych postrachów.. jedziemy! — zawołała Marya — a co nas spotka? możnaż zgadnąć —? W każdym wypadku będziemy musieli radzić sobie... Przewidywania są zawsze próżne, bo nikt albo tak jak nikt nie odgadł nigdy jutra... Nie mamy w Wiedniu znajomych... a jeśli się nawiną?... zobaczymy, co począć z sobą i z nimi...
Następny dzień poświęcony był pożegnaniom, w których łagodny smutek mięszał się z jakiémś weselem. Ludzka to rzecz pragnąć czegoś nowego i dusze naj-