Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/671

Ta strona została skorygowana.

Pokłonił się i wyszedł.
Ale był to wieczór spotkań, gdyż po trzecim akcie, gdy drzwi loży skrzypnęły znowu i jenerałowa spodziewała się powrotu jednego z tych, co ich wprzódy nawiedzili, weszła postać nowa, cale jéj nie znana. Weszła, przystanęła na progu, popatrzyła na jenerała długo i wyzywająco a nie śmiejąc się daléj posunąć... dała znak, prosząc go, aby wyszedł. W półcieniu loży Stanisław nie mógł poznać gościa, który był tak okryty i zakryty, jakby poznanym téż być sobie nie życzył. Gdy wyszli na oświecony korytarz i twarz nieznajomy odsłonił, rysy jéj przypomniały się mglisto jenerałowi, jednakże nazwiska przypomnieć sobie nie mógł.
— Wszak się nie mylę — odezwał się nieśmiało po polsku przybyły — ukazując pod lampą rysy twarzy wychudłéj, zmęczonéj choć młodéj, szlachetne, ale jakby ręką śmierci już napiętnowane — wszak się nie mylę, pan Stanisław Zbyski... który był w szeregach naszych w 1863... walczyliśmy razem... Widzę ze zdziwienia jego, że pan mnie sobie nie przypomina — dodał — bardzo to być może, blisko znajomymi nie byliśmy z sobą, aleśmy się spotykali w ogniu...
Podał mu rękę chudą, spotniałą i drżącą... jenerał wyciągnął swoją żywo, bo w téj dopiero chwili przypomniał sobie rysy, dziś niezmiernie chorobą i cierpieniem zmienione... człowieka, o którego się ocierał w czasie służby swéj w powstaniu.