Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/684

Ta strona została skorygowana.

chu — że jestem w nieszczęściu szczęśliwy jak rzadko. ... Niby się mi nie wiedzie — ot, ot, szala przechyla, mam lecieć głową na dół... wtém niewidzialna ręka mnie podtrzyma i jeszcze przysmaczek podstawi... Ktoby się był spodziewał po téj zdradzie i wywiezieniu mnie, że ja się wydobędę, dostanę do Polski i réj im wodzić będę, a potém spotkam moich wrogów... żeby się na nich słodko zemścić. Ale tu! rozum miéj! Arsen Prokopowicz! tu dopiero sztuka, co zrobisz... jak ty mi się pokażesz?... Ostrożnie, żeby nie spłoszyć! Tobie pilno, ja wiem, — ciebie prze polecieć — pokazać się, napoić zemstą, ale żeby dobra była jak wódka — musi postać!!
Arsen chodził, pił, myślał, pięścią stukał we drzwi, po za któremi słychać było płacz aptekarzowéj przeszkadzający mu nieco.... brał się za głowę... siadał, wstawał, kładł a nic jakoś nowego i efektowego wydumać nie mógł. Gniewał się sam na siebie. — Bał się przy tém, ażeby mu jego ofiary nie uszły, boć mogły niespodzianie wyjechać z Wiednia. Wziął więc kapelusz, nasunął go na oczy i poszedł na zwiady do portyera hotelu, którego ułagodził naprzód wspaniałomyślną ofiarą 10 złotych w. a., a potém zaciągnąwszy do jego izdebki, rozpytał, kiedy przyjechali ci państwo, co robili, kto u nich bywał i jak prędko prawdopodobnie wyjechać mieli... Dowiedział się, czego pragnął, a co więcéj, ponieważ jeneralstwa nie było w domu, dano mu do obej-