Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/686

Ta strona została skorygowana.

Drzwi i numer szwajcar mu ukazał, meldować się nie chciał, wiedział, że zastanie we wspólnym saloniku jenerałową przy śniadaniu, które późno dla niéj podawano. Pilno mu tak było, iż nie zapukawszy otworzył drzwi i wpadł krokiem nadto żywym na tak we wszystkiém obrachowanego człowieka.
Nie mylił się, Marya siedziała z książką sama jedna przy herbacie a sądząc, że wszedł kelner, nie podniosła nawet oczów. Dopiero suchy, stłumiony śmiech szatański Arsena Prokopowicza przebudził ją, spojrzała i przerażona zjawiskiem upuściła filiżankę, książkę, obaliła krzesełko, cofając się co najdaléj od człowieka, który cichym ku niéj zbliżał się krokiem...
Na twarzy jéj znać było wstręt, gniew, obawę zmięszane razem. Obłąkana prawie w pierwszéj chwili szukała machinalnie w powietrzu, po ścianach dzwonka, którymby kogoś w pomoc przywołać mogła.
Nie mówiąc słowa Arsen kłaniał się i przysuwał coraz bliżéj, milczeniem tém dręcząc może więcéj niż najboleśniejszém szyderstwem...
Wybuchnął nareszcie śmiechem stłumionym, kłaniając się do ziemi.
— Do waszych usług, Maryo Pawłowno... stary znajomy...
Nie odebrawszy odpowiedzi — zawołał nieco głos podnosząc.
— No cóż? nie gracz? ot! wrócił z oddalonych