Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/696

Ta strona została skorygowana.

stwo z emerytów na łaskawym chlebie; wszystkie wielkości miejscowe wydają się nadbankrutowanemi... Nawet owe przystanie wesela, owe gospody dla gąb i gardeł stworzone, przypominają czegoś garkuchnie u wrót cmentarzy i szyneczki na drodze ku mogiłkom... Hotele nie różnią się wielce od więzień policyjnych... a ktoby o konfort i elegancyą śmiał pytać, temu twarze odpowiadają — Memento mori. Jest to zdanie wypisane niewidzialnemi głoskami po wszystkich murach... wysadzane brukiem pod stopami twemi... w nocy pałające w okopconych gazowych latarniach...
Miasto to — wielkie cmentarzysko, po którém chodzą widma stękające. W duchu jego jest coś, co żyć przeszkadza i wierzyć w przyszłość nawet młodzieży, któréj téż skelety czynią wrażenie rzymskich przy biesiedzie — — Carpe diem!
Taką jest zewnętrzna szata Krakowa... budzi ona poszanowanie razem i przestrach — ale dłużéj tu pożyć potrzeba i robaczkiem wtoczyć się w stare mury, to się je kocha i oderwać od nich trudno... i umieraćby się tu chciało, bo żyć — za prawdę trudno.
Żywot Krakowa ma podobieństwo téż do życia starca na schyłku; albo drzemie w krześle lub łaje sługi i kłóci się z rodziną... Milczenie głuche, wśród którego strzeli paszkwil, skandal — i cicho znowu... Staruszek spoczywa...
Napróżno wiatr rzuci tu jakie młode nasionko,