Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/697

Ta strona została skorygowana.

któreby inném jak miejscowe życiem chciało się rozrosnąć, w téj gęstéj atmosferze zaduchy wiekowéj blednie kiełkująca roślinka, żółknie, chyli się, więdnieje, umiera.
Czujesz, że to szpital nieuleczonych... schronienie chromych na umyśle staruszków i kalek... Gdyby nic innego nie było... Czasby cię o tém przekonał. Stańczykowski bunt zupełnie téż wygląda na porwanie się dziadów i babek ze szpitala przeciwko księdzu proboszczowi... który po młodemu chce gospodarować, ale o tém — cicho — nie trzeba ran octem polewać.
Z tym swoim smutkiem, z tą żałobą swoją piękny jest jeszcze ten stary Kraków, a pełen świętości i pamiątek, które na nowym człowieku czynią wrażenie głębokie... Na Wawelu śpią królowie i bohaterowie: Zygmunt i Kościuszko, Łokietek i Kazimierz W. i ks. Józef Poniatowski; po ulicach znać stopy wielkich ludzi, choć je warstwa błota przykryła...
Gdzieniegdzie na murach, od świeżych pożarów okopconych, rozpaczliwéj restauracyi synowskiéj oznaki, pobożne ręce chciały przeszłość zatrzymać, odtworzyć, uprzytomnić i nią zasromać teraźniejszość. Ten wysiłek czuć w sercu widza, bo wspaniałość tych dziecięcych wieńców na rodzica trumnie odbija jaskrawo przy opuszczeniu reszty...
Dla podróżnego, który Krakowa nie widział w życiu, ta uszczuplona stolica, ten sarkofag Polski piasto-