Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/70

Ta strona została skorygowana.

— Ale to oszaleć od tego można!!... krzyknęła matka... rzucając się na krzesło...
Jenerał stał, bladł, czerwieniał, nie rzekł słowa... zbliżył się znękany, przybity jak winowajca... padł kolanami na posadzkę, głowę ukrył na rękach matki... poczuła na nich gorące łzy... rozpłakała się sama i zamilkła.. Serce jéj ulitowało się boleści pomimo oburzenia, jakiego doznawała. W nieopisanym stanie, biedna kobieta zanosiła się od płaczu...
— Ale mój drogi — uprzytomniając odezwała się — jeźli ty mi odmawiasz dla niego posługi... czego pojąć doprawdy nie umiem... wskaż mi... naucz, poradź co mam zrobić...
— Nie mogę... moja matka nawet do żadnéj z tych spraw wmięszaną być nie powinna...
— Ale ja cię nie poznaję — Stasiu.
— Ja sam nie mogę siebie poznać odparł gwałtownie syn — na miłosierdzie Boże, nie badajcie mnie...
— To nie do wiary...
— Tak... bo jestem w téj chwili katem... a niczemu innemu tego okrucieństwa przypisać nie możesz jak egoizmowi mojemu... A jednak zabij mnie ty coś mi życie dała — przeklnij mnie — inaczéj być nie może...
— Przekląć cię! powtórzyła znękana niewiasta — nie — Stanisławie — ja, ja nie potrafię przeklnąć ciebie — ale umrę może zabita twoją nieczułością... ale z żalu