Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/703

Ta strona została skorygowana.

jéj. W istocie téż trudno jéj było co dorzucić do tych myśli, których uznawała trafność.
— Po trzydziestym — mówiła pułkownikowa, nieco się uspokajając — było na chwilę coś podobnego, ugięły się dusze, ale natychmiast podniosły. Duch narodu był jeszcze sprężystszy... dziś... o biednéj Polsce jak o wielkiéj winowajczyni nawet wspomnieć nie można. Polska winna, że ją tak szalenie kochały jéj dzieci... aż do nierozumu, ona winna rewolucyi, ona zgrzeszyła szałem, ona popełniła samobójstwo to ostatnie. I odpryśli od niéj nawet ci, co ją dawniéj kochali gorąco...
— A! powrócą! powrócą! — zawołała Michalina. — Ja zresztą tego tak straszliwego, ogólnego odstępstwa nie widzę... W Królestwie cale się ono czuć nie daje tylko na najnikczemniejszych istotach... Dopiero tu w czasie kilkodniowego pobytu w Krakowie natrafiłyśmy na to szyderstwo z miłości ojczyzny, na potępienie świętego uczucia, na apostatów, co w języku matki jéj się zapierają...
— O! tak! tak! nie trzeba było robić rewolucyi — przerwała pułkownikowa — ona zgubiła nas... ona za sobą pociągnęła te następstwa... Lecz, Boże mój, gdy zawiała chorągiew, gdy zabrzmiała pieśń, gdy zabiły serca... jakże się tu było oprzeć?
— Nie, nie, kochana dobrodziejko moja — przypadając jéj do kolan i całując po rękach, poczęła Michalina — nie mówmy bo o tém, nie mówmy, cieszmy