Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/706

Ta strona została skorygowana.

Po pierwszém wrażeniu téj pustki krakowskiéj, gdy się z jéj licem oswoiły oczy, tak ona polską się wydała wszystkim, tak im tu było doma, że pojęli, jak tu mieszkać, żyć, umierać można. Warszawa ze swą półeuropejską, pół niestety moskiewską już elegancyą, odbudowana, odnowiona, aby pod nią staréj mazowieckiéj pani widać nie było, zachowała polskość w charakterze mieszkańców, Kraków ma ją i w stroju poszarpanym... Tu jeszcze austryaccy żołnierze gośćmi się wydają, moskiewski już niby gospodarz rozkłada się po ulicach téj świętéj męczennicy, która od czasów Suworowa wszystkich spróbowała katuszy. Dla tego po Warszawie ubogi i nie świetny Kraków wydał się rozczulająco pięknym pułkownikowéj. Płakała na Wawelu, płakała u Panny Maryi, u Floryańskiéj bramy, u starych domostw ciemnych i brudnych... Gdzieś może jeszcze pył na nich osiadł, który wjazd królewski zmiótł z ulicy... Równie żywo zajmowało miasto Michalinę, która podobnéj narodowéj relikwii nigdy w życiu nie widziała. Pułkownik zdumiony był wśród Europy takim kątem, którego ruch ogólny nie tknął i twarzy pomarszczonéj nie otynkował.
Z razu cała baczność zwracała się na mury, powoli przeszła na ludzi. Pułkownikowa miała tu starych znajomych, co dla spokoju pouciekali do tego szpitala, a choć nie spieszyła ku nim, aby jéj nic nie odbierało syna i nie mięszało spokoju, musiała wreszcie