Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/713

Ta strona została skorygowana.

— Czy w domu?
— Coby nie mieli być w domu... na taki czas?
— To może nas zameldujecie?
— E! proszę panienki, a po cóż to meldować, oni przyjmą, kogo Pan Bóg da... to — i proszę...
Szła tedy przodem, pułkownikowa, sparta na ręku Michaliny, za nią, a nie mała była sztuka wnijść na te wschody ciemne w biały dzień, pokręcone, niewygodne, bodaj od XVII wieku nie tykane, stopami ludzkiemi powyżłobiane nierówno i trzęsące. Szczęściem sługa idąca przodem otworzyła drzwi przedpokoju, z którego do sieni i na wschody padło trochę światła. Razem z jasnością dnia zapach staroświeckiéj poczciwéj aptekarskiéj trociczki rozszedł się z pokojów. Weszli. Wszystko tu było po staroświecku, mury grube, sklepienia silne, okna małe, pokoiki nie rozległe... W oknie szczebiotał kanarek, dwa szpice wyskoczyły, szczekając i tłómacząc użytek trociczek. W szlafroczek skromny ubrana staruszka na głos sługi, która ogromnie donośnie wołała od progu: Proszę pani, goście! wyszła i stanęła, wpatrując się w osoby nieznajome.
Pułkownikowa zwróciła oczy na nią i jakiś czas milczała.
— Kogoż mam honor?
— A! Elżuniu! tyś mnie nie poznała! tyś nie poznała!
Stara Elżunia załamała ręce, zawahała się, podstą-