Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/749

Ta strona została skorygowana.

Wszyscy milczeli... Z przedpokoju dochodziły głosy: Mój drogi majorze! proszęż cię, ta panna mi chciała wstępu bez zameldowania odmówić! Staremu przyjacielowi...
— Właśnie pospieszyłem...
— Proszęż cię! mnie! mnie. Cha! cha!
Potém jakby coś z cicha szeptano, potém głos gościa nieco żywszy dał się słyszeć — To mnie zaprezentujesz... Oczy wszystkich zwróciły się ku drzwiom... W progu ukazał się mężczyzna słusznego wzrostu, dobréj tuszy, rumiany, siwiejący już, postawy bardzo zręcznéj, mimo srebrzystych włosów widoczne zdradzający do młodości pretensye, ubrany wykwintnie, ale bez błyskotek, słowem nadzwyczaj przyzwoity, dobrego tonu i miłéj, wygładzonéj fizyognomii. Był to pan Wilhelm Okoński...
Trudno powiedzieć, kto był pan Wilhelm Okoński, zkąd się on przed laty dziesięcią dostał do Krakowa, co tu robił, z czego żył i czém się trudnił. Stał pod Różą od dawna, wprzódy w hotelu Saskim, był tu niby gościem czasowym... ale wrósł zupełnie do Krakowa. Doskonale mówiąc po francusku, będąc zasad przesadnie konserwacyjnych, należąc z zamiłowania do wyższego towarzystwa, był wszędzie bardzo dobrze widzianym. Do wszystkich znaczniejszych domów uczęszczał, przy wszystkich grach, choćby najgrubszych, słu-