Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/780

Ta strona została skorygowana.

Czas, wykolejone proletaryaty... A nosa to drze a staje ci okóniem... i my dziś szlachta za nic...
Odpowiedzieć było trudno, jenerał puścił dym z cygara.
— Ale to jest przejściowe — mówił daléj szlachcie — to minie. My się tu panie trzymamy, oni wrzeszczą a my robimy swoje. Za ręce się wziąwszy nie damy, nie damy!! Zjedzą kaduka. A no życie zatrute... Pan do Rosyi powraca? — spytał po chwili.
— Nie — rzekł jenerał — szukam nawet i, gdyby się co trafiło, osiadłbym tutaj. W całéj Europie lepiéj nie jest jak tu, wszędzie toż samo przesilenie i nowe żywioły trochę burzliwie życia się dopominające. Tę kryzys należy przetrwać.
— Tak, w Rosyi téż szlachtę obdzierają i niszczą — rzekł gruby wzdychając — a głupi są, bo z chłopami potém rady sobie nie tak łatwo dadzą... My to wiemy, że tam téż nie raj... Co się tyczy dóbr, to na sprzedaż ich dosyć, ale... hm! kupować należy oględnie...
Znowu milczenie było czas jakiś, choć pierwsze lody przebite; jenerał po części rad był coś się dowiedzieć i typ jakiś miejscowy mieć do badania przez drogę. Zaczęło się tedy coś o Rusi i Rusinach, szlachcic ramionami ruszył.
— Nawarzył nam nimi piwa Stadyon — odezwał się zapalając nowe cygaro — ale, któż wie, i Austryi