Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/789

Ta strona została skorygowana.

chami żywemi z okiem błyszczącém, z wąsikiem do góry podkręconym ubrany wedle nowéj mody bardzo starannie, pokuliwając nieznacznie na jednę nogę (niegdyś strzaskaną od kuli pod Grochowem) przyjął jenerała, wpatrując się w niego niezmiernie pilnie i z pewném zdziwieniem, potém wziął szybko podany mu list, otworzył go i przez szkiełko czytać zaczął pospiesznie.
— Szanowna moja pułkownikowa! zawołał, przerywając sobie — siostrzeniec... ale...
I począł znowu wpatrywać się w rysy przybyłego z wzruszeniem wielkiém.
— Panie kapitanie, rzekł Stanisław z cicha, dla wszystkich siostrzeniec, ala dla pana... jestem Stanisławem Zbyskim, synem pułkownikowéj uratowanym od śmierci... cudownie..
... Tak-że mi mów! ma foi! ja od razu z podobieństwa twarzy poznałem cię!... I rzucił mu się w objęcie. — Siadaj! bądź jak w domu! Serdeczniem rad, że Bóg cię dla biednéj matki ocalił! Opowiesz mi to wszystko.. Ale dali-pan, już to w Galicyi tajemnicy robić nie ma potrzeby... bo z każdą podobną strasznie nam starym ludziom przywykłym do szczerego wygadania się niewygodnie... Dla mojéj rodziny, kochany panie Stanisławie, musisz być tém, czém jesteś dla mnie...