Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/813

Ta strona została skorygowana.

nieszczęśliwych, skazanych na losy bocianie, do zbierania wzorków przez całe życie i karmienia się niestrawnemi mieszkańcami trzęsawisk... miałby tu strawę obfitą. Uderzyła go ogólna fizyognomia salonu niezmiernie butna, zamaszysta i wspaniała. W tych ludziach znać było za katy wnuków rzeczypospolitéj równych wojewodzie. Twarze wszystkie choć na płótno a do niektórych przystawały świeżo kreowane kontusze i żupany, jakby nigdy w niczém inném nie chodzili. Pomimo całego poszanowania i miłości dla tego uroczystego stroju polskiego tu on się wydał jenerałowi pretensyonalnym, wymuszonym, jaskrawym jakimś i wywołującym oczy... Patrzcie się na mnie.
W kościele, na sejmie, u ślubu, do trumny... strój to, co znaczy, że Polak ze swą przeszłością nie zerwał, ale go kłaść na ulicę i dni powszednie jest może brakiem poszanowania. Tak myślał pan Stanisław, wpatrując się ciekawie w różnobarwne kupki rozprawiające żywo, wśród których oratorów sejmowych i delegacyjnych poznać było łatwo po wymowie w słowa obfitéj, w gotowe zwroty i zużyte komunały. Wszyscy, nawykli do wielkich sal, w których się produkowali, krzyczeli niepomiernie.
Na nieszczęście obcy człowiek mimo najlepszych chęci ze stanowiska czysto polskiego nie mógł zrozumieć subtelnych wykrętów i odcieni mnogich polityk galicyjskich. To, co mówili stykający się tu z sobą