Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/834

Ta strona została skorygowana.

popiersia; ale urok hawańskiego dymu odciągał ich napowrót w głąb domu. Zakręciwszy się dosyć zręcznie po salonie i widząc, że jest sam jeden tutaj, Zbyski rad nie rad musiał się w towarzystwie młodego Ropczyckiego, który po niego przyszedł, wynieść do whista i męzkiego grona, zajętego już jak najzapalczywiéj tém, ile kandydat demokratyczny może mieć głosów przy ponowionym wyborze.


W parę dni potém siedział już Zbyski w wagonie wiozącym go nazad do Krakowa. I znowu na przeciwnym jego krańcu wsunięta w głąb z zawiązaną twarzą towarzyszyła mu jakaś postać milcząca, na którą w początkach wcale nie zważał. Uderzyło go późniéj to, że nieznajomy tulił się bardzo skrzętnie do okna i kierował twarzą tak, aby jéj ku jenerałowi nie zwracać. Był widocznie niespokojny, kręcił się, wyglądał, poprawiał, nasuwał czapkę jakby chciał spać, to znowu zrywał się, niby wyczekując stacyi, na któréjby się pociąg zatrzymał. Wszystko to razem było jakieś dziwaczne, niezwykłe, prawie podejrzane, bo zdradzało śmiertelny niepokój... Nareszcie zaświstała lokomotywa, pociąg stanął, nieznajomy co prędzéj okno spuścił i począł, ale na migi, nie puszczając głosu, przywoływać w pomoc konduktora, który nadszedł z wielką flegmą i złym humorem. Nieznany podróżny spuściwszy głowę, począł