Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/937

Ta strona została skorygowana.

— Nie mam po co jechać — przerwał jenerał — ubogiego ani tam przyjmą, ani w kraju jak nasz mogę się spodziewać zajęcia. U nas wezmą prędzéj obcego, ja łatwiéj znajdę coś za granicą...
— Nim się to rozstrzygnie... jedźmy!
Wyrwał go tak prawie gwałtem i powiózł kniaź do domu, rachował na to, że miłość dla matki zmusi go do pokonania siebie a udawanie spokoju wyrobi go nieco mimowolnie. Przybyli do hotelu, gdzie już o nich trochę się troszczono, niewiedząc, co znaczy, że jenerał znikł, że nie jechał, że godzina podróży minęła. Stanisław nie umiał się nawet tłómaczyć, ale kniaź bardzo zręcznie osnuł jakąś bajeczkę, któréj pułkownikowa uwierzyła. Z oczów Michaliny tylko widać było, że domyślała się czegoś. Jenerał udawał zwykły humor bardzo źle, matka nie dostrzegła może zmiany, panna przerażona nią była. Niespokojna oczekiwała końca obiadu, aby dobyć prawdę z kniazia, który jéj musiał — jak sądziła — wyznać wszystko. Zaledwie się obiad skończył, znalazł się pretekst wyciągnienia Arusbeka na stronę do drugiego pokoju
— Mów mi, książę, a prędko, co jenerałowi jest? zawołała Michalina — stało się widocznie coś, czego matce powiedzieć nie chcecie czy nie możecie, ale ja powinnam wiedzieć o wszystkiém...
— Droga pani! składając przed nią ręce — rzekł kniaź — na miłość Bożą, nie wódź mnie na pokusze-