Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/945

Ta strona została skorygowana.

— Sam na sam? zapytał sługa...
— Tak — ja sobie radę dam...
— Kiedyż to ma być?
— Ale jak być może najprędzéj.
Lohndiener jeszcze raz popatrzył na kartkę mu podaną.
— A gdzie ja księcia znajdę?
— Kiedy?
— Hm — tak, za godzinę lub nawet prędzéj, jeśli mi wolno użyć doróżki.
— Wolno waćpanu użyć karety... przerwał kniaź... czego chcesz... Jednak przestrzegam, że tego jegomości wziąć nie będzie łatwo...
— A! uśmiechnął się Lohndiener — a! proszę księcia — zapewne nie od razu, ale że wezmę go, za to ręczę, ma to jest sposób nieochybny...
— Jaki?
— Na Niemca... hm... nie byłbym pewny, czego użyć, ale na Rosyanina i na Polaka... mam nieochybny, niestety, bardzo prosty środek...
Uśmiechał się dziwnie.
— Książę się nie domyśla? spytał — to! jak najprościejszy w świecie — ładna twarzyczka... Trzeba, żeby była pięknie i starannie ubrana, niby skromna, młodziuchna... na koniec świata pójdą za nią.
— Może młodsi! rzekł kniaź, ale starzy.
— Nie, książę — wcale przeciwnie! rozśmiał się