Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/948

Ta strona została skorygowana.

Zrozumiał teraz, dla czego tak pięknie szanowny ziomek wyglądał. Wielką miał ochotę go zaczepić, nie było wszakże powodu... Szczęściem zażądał Zamaryn rosyjskiéj gazety, podano mu ją a kniaź wstał zaraz i podszedł ku niemu, pozdrawiając go po rusku.
Blady Zamaryn podniósł oczy obojętne i ledwie raczył wymruczeć jakąś odpowiedź... Kniaź wszakże był zręczny, gdy chciał, i nie zraził się wcale tą oziębłością współziomka...
— Wy tu już dawno jesteście w Berlinie...
— Kilka tygodni.
— Nie jesteście zdrowi?
— Dla czego? I owszem! i owszem! czuję się zdrów — ale tu klimat wilgotny.
— O! nasz daleko zdrowszy, zimno to zimno, ale sucho...
— Tu bez absyntu na zachodzie obejść się nie podobna.
Kniaź potakiwał głową.
— Wracacie do Rosyi? spytał.
— No tak... nie wiem jeszcze, kiedy.
Zaczęły się pytania o główne osoby w Moskwie i Petersburgu... Zamaryn znał lepsze towarzystwo, ale je oddawna zaniedbał.
— Tu nas Rosyan dosyć w Berlinie, zagaił kniaź, macie kogo znajomego?
— Mało — rzekł lakonicznie Zamaryn...