Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/982

Ta strona została skorygowana.

szlachcica... Choć to mój brat stryjeczny, ale widzisz asińdziéj... pałace ich budowane szeroko... opalić tego i ogrzać nie podobna... chłodne zawsze... Inaczéj być nie może! Mnie tu samemu zimno... A no wam po Petersburgu nie powinien chłód być strasznym...
Gwarzyli tak po cichu aż do wieczerzy, do późnego stołu wezwano gości już nad ranem. Jenerała posadził przy sobie Mierzwiński, a widząc, że o niego niespokojny był kasztelan, poszedł mu powiedzieć, że się nim opiekuje. — Wieczerza, do któréj siadłszy Zbyski z talerza nawet serwety nie zdjął i nic do ust wziąść nie chciał — upłynęła znowu jako pod pręgierzem... Łapać mógł ciekawe, nieufne jakieś ukradkowe wejrzenia, które mu rzucano... połykał ich gorycz...
Gospodarz, który nie siadł do stołu, dla przejednania kasztelana, zbliżył się do brata i jenerała z wrzekomą troskliwością o nakarmienie ich. Przemówił parę słów, pytając, czemu nie jedli, dostał odpowiedź zimną, że jenerał nie jada wieczerzy i odszedł...
Wstawszy od stołu pojedyńczo młodzież wróciła do tańców, a jenerał pożegnawszy rotmistrza zbliżył się do kasztelana. — Jedźmy — rzekł staruszek... jedźmy... wymknijmy się niepostrzeżeni...
Tak się stało, wyjechali.
Zaledwie postrzeżono, iż znikli, gdy gospodarza prawie w głos zaczęto rozpytywać o gościa, o powody ta-