Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/988

Ta strona została skorygowana.

skończona... zdaje się zresztą, że Księstwo opuścić mi wypadnie. Rehabilitacye są rzeczą smutną a ja przynajmniéj nie myślę się umywać, gdy się czystym czuję. Z błota rzuconego może co przylgnie do mnie... mogą ludzie mówić tak lub owak... po cóż się na niemiłe tłómaczenia i podejrzenia narażać?
— Od obiadu nie puszczę, żebym się miał krzyżem w progu położyć! — zawołał wielkim głosem Malwiński — nie puszczę.. nie mogę! W łeb sobie strzelę, jeśli mi nie przebaczycie. Jadę dziś do hrabiego..
— Z hrabią bratem mnie sprawę zostawcie — odezwał się rotmistrz.
— Będę sądził, że się gniewacie na mnie, jeśli wyjedziecie! — wołał Malwiński, rozkrzyżowując się we drzwiach.
Prosił a modlił tak, że w końcu trzeba się było dać ubłagać.
Na prawdę staremu trzpiotowi nawet tak dalece za złe nie można było mieć jego bałamuctwa, bo nie spełna wiedział, co czynił. Niebezpieczny to był przyjaciel, sąsiad i znajomy. Często tak w najlepszéj chęci malował najpoczwarniejsze historye i potém je skruchą największą przypłacał... przepraszając, naprawiając, co się zreparować dało...
Miało się ku obiadowi, gdy, bodaj czy nie potajemnie przez konnego posłańca zaproszony sąsiad majętny, pan Izydor Więckowski nadjechał. Typ to był sta-