Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/993

Ta strona została skorygowana.

znać nie uciekający... Zasiedli, nie tracąc czasu, wszyscy do wista, przyniesiono zapas węgrzyna i w najsłodszéj komitywie zszedł wieczór z wielką dla gospodarza pociechą. Rozprowadzono potém gości po mieszkaniach świeżo poopalanych i nie ciekawie zaopatrzonych dla noclegu... żołnierzowi to się najmniéj czuć dało. Malwiński był téż wytrwały a rotmistrz, choć burczał i gdérał, poddał się przewidzianym następstwom tych odwiedzin. Namawiał bardzo pan Izydor Zbyskiego, aby w okolicy coś nabył, gdyż właśnie kilka majątków szło pod subhastę i należało je wyrwać z rąk niemieckich... Zbyski wszakże zbył te nalegania milczeniem.
Nazajutrz rano z przykrém w duszy wrażeniem uprosiwszy rotmistrza, aby go odwiózł do pierwszéj stacyi, wyjechał jenerał na Poznań do Berlina.
Nie znał on jeszcze stolicy wielkopolskiéj i nie wyobrażał jéj nawet sobie, jak wyglądać mogła... przypuszczał wszakże, iż miasto było tak fizyognomią swą polskie jak polskie było dziejami swéj przeszłości.
Poznań do żadnego z większych miast polskich innych prowincyi nie jest podobnym. Charakter dawny starły z niego istotne ulepszenia i wzrost ale dokonane po niemiecku. Gdzieniegdzie wśród kawałków Berlina wygląda starodawny szczątek wielkopolskiéj stolicy... szary, zgrzybiały... bezsilny, zaciśnięty. Czuć, jak to Berlin dusi pokonanego nieboszczyka... Na przedmieściach jeszcze słyszysz mowę, widzisz dworki polskie,