Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

gryzła się, wyschła, umarła. Trzeba życie ratować...
Milcząco słuchała go kobieta... a potém cicho rzekła:
— Pan jeden mnie rozumiesz, ale proszęż stolnika przekonać...
— A niech on sobie na wsi ze swą siostrzyczką siedzi...
— Bez siostrzyczki — dodała Teklunia.
— Trudno, trzeba żeby miał kogoś, z kimby mógł choć zagrać w maryasza...
— A pan?
— Ja, rzekł ręce zacierając Czokołd — ja jestem tu gościem, bardzo mi tu dobrze, ale zawsze siedzieć nie mogę, trzeba też będzie gdzie w świat ruszyć...
— E! dałbyś pan pokój, a siedziałbyś tu, gdzie ci niezgorzéj...
— Nie mogę — potrząsł głową szlachcic — nawet chciałem oto panią pożegnać — rzekł z uśmieszkiem; kto wie czy mnie pani zastanie tutaj... trzeba do domu. Spodziewam się — dodał z ukłonem — że pani o mnie nie zapomni...
Teklunia podała mu białą rączkę, którą on nizko się kłaniając ucałował.
Nazajutrz nadszedł wyjazd, i od rana bryki i powóz stały już przed gankiem; ludzie pakowali ciągle, a ciągle też coś jeszcze do pako-