Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/247

Ta strona została uwierzytelniona.

dało. Poprawiła chusty i przyodziewku i szepnęła:
— Ależ ja, proszę pana, nie pamiętam już jak on z domu wyszedł.
Na tém skończyła się wprawdzie rozmowa, ale Kobyliński, jakkolwiek niepodejrzliwy, uderzony był wielce wcale nienaturalném pomieszaniem kobiety, dla któréj nigdy postrachem się być nie spodziewał. Wrócił więc raz jeszcze od progu i zasiadłszy na ławie, począł się pilno po domku Gabrysia rozglądać. Za wzrokiem jego Magda chodziła niespokojnemi oczyma; wszystko w niéj zdradzało bojaźń jakąś nadzwyczajną. Chwilami jakby jéj zasychało w ustach, odchrząkiwała, chwytała powietrze i ręką uciskała głowę. Jakiś instynkt mówił stolnikowi, że wypadkiem trafił na coś, co mogło go naprowadzić na ślad ukochanego dziecka. Nie umiał sobie tego wytłómaczyć, dla czego mu ta myśl przyszła, ale czuł ją natrętnie powracającą ciągle. Gdy tak milczący patrzy po izbie i śledzi wyraz twarzy gospodyni, oko jego padło wypadkiem na rodzaj szafki stojącéj w kącie. Był to niewątpliwie wyrób wiejskiego rękodzielnika, który po swojemu chcąc ją jakoś kształtniejszą uczynić, lub od częstéj po chatach wilgoci ochronić, wsparł ją na nóżkach wątłych, nieforemnych, stojących nierówno, tak, że pomiędzy szafą a podłogą pozostawało dosyć próżnego miejsca. Światło od zapalonéj świeczki padało właśnie na nie, a z otworu wyglądały zbite jakieś w kłębek nieforemny odzieże. Wśród nich świecił zbytnią jasnością mały żółty guziczek. Stolnik wlepił weń wzrok, przypomniał mu bowiem właśnie podobne żółte guziczki spencerka granatowego, który Pawełek w dniu zniknięcia miał na sobie. Serce jeszcze gwałtowniéj mu bić zaczęło, nie śmiał wszakże ani się zbliżyć, ani bez powodu trząść cudzéj chaty;