Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

odradzili, bo droga była zła i mżyć jeszcze zaczęło, a niebo się zasunęło jak na słotę.
Nigdy się tak nie sypia jak po męczącéj długiéj podróży; nie dziw też, że gdy się pan Czokołd zbudził i oczy przetarł, a zerwał się swym obyczajem równemi nogami z łoża, niespodziany po wczorajszym wieczorze skwarnym ranek słoneczny i jasny całém oknem izbę rozświecał. Zdziwił się niezmiernie spojrzawszy na łóżko stolnika, że go na niém nie było, a nawet podróżny kobierzec i skóra łosiowa była zdjęta i tłómoki powynoszone. Na stole tylko leżała kartka bladym atramentem pisana:
„Mój drogi przyjacielu. Z niecierpliwości wielkiéj dostania się do domu prawiem spać nie mógł, dosiadam więc konia i ruszam ze dniem naprzód jako kwatermistrz, a wy za mną z bryką i ludźmi podążajcie...”
Jakoś temu wybrykowi stolnika nie był rad z razu szlachcic, ale potém ruszył ramionami, i poznać już nie było można co myślał. Odział się zaraz i konie zaprzęgać kazał, sam wyszedłszy przed gospodę. Tu wychyliwszy się ze swego mieszkania dojrzał szambelana, który tylko co był wstał i wyglądał na pół wspaniale, pół śmiesznie. Miał bowiem rodzaj czepca na głowie ze wstążkami, turecki szlafrok i długą fajkę w ręku. Właśnie pił czekoladę i poprosił na nią Czokołda nim konie zaprzęgą. Ten wprawdzie się był wódki już napił i obwarzankiem zakąsił, ale odmówić nie chciał. Szambelan Grodzki był niezmiernie uprzejmy. Posadził go