Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/102

Ta strona została skorygowana.

kny brzuszek dodawał mu powagi, nie ujmując rzeźwości i nie psując bardzo talii, którą zachować się starał...
Miał przytem pan Mieczysław Abdank ten przymiot, konserwujący znakomicie, że z siebie był zawsze ostatecznie rad, choćby największe popełnił głupstwo. Po zaledwie chwilowem namaszczeniu, do którego czoło nawet nie było nawykłe, rozchmurzał się wnet, podśpiewywał... i puszczał w niepamięć przyczynę niepotrzebnej zgryzoty.
Jakeśmy mówili, żył Micio na ostatkach straconej fortuny, ale wesoło i pańsko — kobiety go jeszcze animowały — nie mógł, ani myślał się żenić, lecz gdyby go która była zechciała pochwycić, gdyby się nastręczała okoliczność, ręczyć nawet za to nie było można. Tymczasem, miło mu było popatrzeć w oczy, piękną rączkę ucałować, i choć udawać młodego...
Tego dnia Micio spodziewał się na wieczornego wiseczka, księdza kanonika Hamerskiego, obiecał mu się Oleś wesoły... myślał a nuż kto się trafi niespodziany? Zawsze wist we trzech, z dziadkiem, był już zapewniony...
W kredensie nastawiono samowar — lada chwilę, kanonik powinien był nadejść... W niedostatku innego zajęcia, Micio śpiewając mazurka, ołowianym grzebykiem, który miał własność włosy czernić, pracował około pozostałości wegetacyi na głowie i wąsach... Myśl jego błąkała się po „niwach “ przeszłości!...
Gdy zdaleka pokazał się oczekiwany Oleś, Micio mu ręce wyciągnął i zawołał.
— A bywajże — bywaj — miły gospodynie!
Ale ów Oleś wlókł się jakby nie swój, szedł z głową spuszczoną, kwaśny.
— Co ci to jest? złoty chłopcze, co ci jest? czy nagniotki?
— Gdzie tam — życie mnie nudzi — począł witając się gość i siadł rozparłszy się na lawie w ganku...