Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/115

Ta strona została skorygowana.

się od napaści zdradliwej stworzeń natrętnych i — pod kloszem — piesek szklanny, i maseczka w kształcie ananasa, i baranek, który na Wielkanoc przenosił się do święconego, i różne artystyczne motywa, najrozmaicej wykonane...
Pani Paździerska słusznie chlubiła się przyozdobieniem tego pokoju — miała bowiem w urządzeniu go udział największy. Ona z Warszawy przywiozła dwa bukiety kwiatów robionych, stojące na kominie pod kloszami, jej gustem był wybrany zegar bronzowy, na którego szczycie pasterz i pasterka, odegrywali scenę z jakiejś sielanki.
Dywan leżał na podłodze. Zwykle zakładano go, aby się nie pylił, i aby nogi profanów nie ścierały barw jego świeżych. Paździerski jednak wszedłszy, natychmiast go powyciągał, bez względu na stan butów gościa, którego przyjmował...
Sama pani siadła na kanapie, przy haftowanej poduszce, koniecznie wymagając od Olesia, aby zajął przy niej miejsce... Poczthalter huknął przezedrzwi o herbatę, gdyż żony z młodym jeszcze człowiekiem zostawiać sam na sam, nie uważał za właściwe. Był tego przekonania, że jej piękność mogła najstateczniejszego z ludzi obałamucić.
Gdy dwie świece stearynowe, poubierane w kołnierzyki zielone, stanęły na stoliku, Paździerska oczy melancholiczne zwróciła na pana Aleksandra, założyła ręce tak, aby część ich najbielsza tylko oczom była dostępna, zwróciła nań wejrzenie zabójcze i — pozostała milczącą.
Poczthalter siadł w fotelu, okazując iż umie się w nim rozłożyć po pańsku... i zabrał się do rozmowy za dwoje.
— No, co, panowie obywatele — mówicie na tych Zellerów...
— Ale prawda, Zellerów! — powtórzyła żona.
— My, nie mówimy nic, bo nie wiemy tak jak nic — rzekł Oleś.