Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/120

Ta strona została skorygowana.

przedmiotem ciekawości powszechnej. Kto tyle doznał i przeszedł, pracował tak szczęśliwie... obudzą naturalnie zajęcie. Nasze żywoty wiejskie są jednostajne wszystkie... rodzim się, ziewamy, tracim majątki, narzekamy na ludzi i idziemy spać.
Zeller, któremu i głos i mowa były sympatyczne, uśmiechnął się.
— W mojem życiu — rzekł — jakkolwiek ono zdala się wydaje może awanturniczem, nic nie ma w istocie ciekawego. Z domu uciekłem muzykiem, marłem trochę głodem, pracowałem długo i nudnie, wróciłem dorobiwszy się czegoś i — zostawiwszy za sobą wiek, w którym człowiek szczęśliwym być może; tyle mam pociechy, iż tu rodzinę znalazłem.
To mówiąc uśmiechnął się boleśnie. Oleś wlepił w niego oczy badające...
— Uwielbiam w panu tę cnotę, na której nam zbywa wszystkim — wytrwałość. Tyle lat... Potrzeba było jakiegoś uczucia, celu jakiegoś, idei wielkiej, aby jej najlepsze lata życia poświęcić.
Zellerowi błysnęły oczy, jakby chciał wyrozumieć z mówiącego: czy odgadł co, czy słyszał? lecz Olesia twarz nie wydawała tajemnicy...
— Tak się to może zdawać zdaleka — odparł Zeller — takby być mogło zapewne — ale dla czegoż nie przypuszczasz pan że i nałóg, ta druga natura, mogła mnie przykuć bezmyślnego do tej taczki, którą ciągnąłem. Tłómaczyć się trudno. Pieniądz nagromadzony czyni chciwym.
— Tak, ale ta namiętność raz rozbudzona nie ostyga — odezwał się Oleś.
— W końcu stęschniłem — rzekł odwracając rozmowę Zeller — za domem, za rodziną, za młodością i jej wspomnieniami... Przychodzi chwila takiej tęsknicy ludziom, jak ptakom niepokój, gdy w cieplejsze mają lecieć strony... tak ja tu przywlókłem się, i...
— Myślisz pan zamieszkać na wsi? — spytał Oleś przeciągając rozmowę.