Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/155

Ta strona została skorygowana.

wna, nieszykowność, ciężkość w obrotach człowieka, który długie lata zgarbiony stał nad biurkiem. Taż sama różnica jaką powierzchowność cechowała, musiała się znaleść w charakterach i pojęciach, bo — prawdą jest niezaprzeczoną, że o naturze, zewnętrzne oznaki... są istotnie znakami tego co się dzieje we wnętrzu.
Można się zamaskować na chwilę, ale dla anatoma — maski nie ma, bo on ją zedrzeć musi.
Zellera prowadził Oleś pod rękę powoli, a goście na ganku zebrani, przez lornetki i gołemi oczyma, ciekawie się przypatrywali i robili zawczasu postrzeżenia.
— Wygląda po niemiecku — rzekł jeden.
— Mnie przypomina wekslarza z Senatorskiej ulicy, jak Boga kocham — mówił drugi.
— Zeller? Zeller? — toż nazwisko niemieckie... mruczał trzeci.
— Fizyognomia myśląca — gadajcie sobie co chcecie! — szeptał Micio, który sposobił się go przyjąć na ganku najserdeczniej, jako dziedzica Owsińskiego klucza.
Inni szeptali ciszej... uśmiechali się i drwili. Niektórym się zdawało, że biedne człecze nagle olśnione blaskiem owej buty szlacheckiej zmiesza się i zmaleje. Wilski zdala pilno się przypatrywał.
Zawiedziono się wielce w przypuszczeniach. Zeller wszedł spokojny, z wejrzeniem śmiałem, krokiem pewnym, jak człowiek czujący się zupełnie równym towarzystwu w które wchodzi; nie był skorym do mówienia, ale odpowiadał śmiało — słowem szlachta go nie zdetonowała. Ich zaś to zdziwiło tylko, że zewnętrznie zbogacony tak bajecznie jegomość, niczem nie afiszował swojego dostatku. Suknie miał aż nadto skromne, błyskotek żadnych, a w obejściu wielką prostotę.
Pan Mieczysław z natarczywością, z komplementami, zapoznał go z kółkiem obywateli, dziękując za zaszczyt jaki mu czynił.