Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/185

Ta strona została skorygowana.

W tem Zeller głowę podniósł i rzekł flegmatycznie.
— Odstąp pan co z kapitału!
Juraś się zasępił...
— Nie — co tego to nie mogę! Z kapitału! a to śliczna rzecz! To dopiero! zapewne! z kapitału... Jużem sobie i tak krzywdę wyrządził mówiąc o procencie... ale co się rzekło...
Pan Alfred ziewał i myślał... Tymczasem konie mu zaprzęgano...
Juraś truchleć zaczął, aby mu nie uciekł...
— Nic — z kapitału.
Pocztylion zajrzał do izby... konie gotowe.
— Poczekają — rzekł Paździerski — cóż, czy będę miał to szczęście, że u mnie się interesik ubije?
Zellera trudno im było zrozumieć, widzieli tylko jasno, że wcale interesów nie umiał prowadzić, nie znał, i że na gładkiej drodze, można mu było wyciągnąć z kieszeni kapitał. Każdy inny — mówili sobie — ani by chciał gadać.
Juraś tak natarczywie naległ i następował, poczthalter, któremu dawał znaki pewne palcami, tak mu zaczął pomagać, że się Zeller niby znudzony, odezwał w końcu.
— No — to zgoda! nabywam, ale u mnie, kiedy robić, to porządnie... Spiszmy umowę przy świadkach...
— Za pozwoleniem — podchwycił Paździerski — u Kurzejpiętki nocuje notaryusz z Lublina... Posłać po notaryusza.
Zeller się nie przeciwił... Juraś, cały czerwony z niecierpliwości, modlił się w duchu... A! żeby się to skończyło, a tobym Paździerskich błogosławił!
W półgodziny rozbudzonego ze snu, chmurnego i gniewnego, obiecującego sobie przerwany sen zlikwidować, przyprowadzono notaryusza. Juraś dobył papiery... Umowa została spisana. Z wielkiem podziwieniem przytomnych Zeller dobył pugilares, i gotówką na stół cały kapitał wyliczył.