Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/223

Ta strona została skorygowana.

Wilski pomrukując wyszedł za nim do sieni, milcząco się rozeszli. Oleś pojechał do domu.
Bardziej kawalerskiego domu jak był pana Aleksandra. trudno sobie wyobrazić.
Majątek był dosyć znaczny, ale długów mnóstwo, dziedzic więcej żył, bawił się, dogadzał fantazyom, niż myślał o gospodarstwie, ludzie rządzili, ale byli różni. Szczęściem na jednego trafił, który mu się dostał w spadku po rodzicach, i na tym jednym jeszcze wszystko się trzymało. Był to na łaskawym chlebie niby siedzący, niegdy rządca majątku, gdy on był większy, staruszek Bodzicki; najpoczciwsza w świecie istota, która przestrzegała, ratowała, pilnowała i niedopuszczała grabieży. Kochał Olesia jak ojciec, gderał nań łagodnie jak matka, umiał w potrzebie oczy mu otworzyć jak nauczyciel, a choć chory na nogi, bo pedogra mu strasznie dokuczała, włóczył się, zaglądał i swą powagą niedopuszczał nadużyć. Gdyby nie on, dwór by samowola sług dawno do góry nogami wywróciła.
Bodzicki też utrzymywał porządek w pięknym domu pana Aleksandra, pilnował kassy, utrzymywał jakie takie rachunki, bo inaczej żadnych by nie było. Jemu był winien Oleś, że powracając do samotnego dworu, znajdował w nim wygody, miłą oku powierzchowność, i swoje ulubione fraszki w całości. Bodzicki musiał o to walczyć z panią ochmistrzynią Żurowicką, osobą pytlującą językiem, strzelającą oczyma, dającą sobie pewne tony, nie złą może w gruncie, ale nieznośną — i z Grzegorzem kamerdynerem, który w nieustannych był z nim sporach, usiłując obalić przywłaszczoną władzę.
Ta wojna domowa, do której wchodziły również jeszcze żywioły posiłkujące płci obojej, otaczała ciągle pana Aleksandra, opierała się o niego, — nudziła go może, lecz nie bardzo mu do życia przeszkadzała. Bodzickiemu nieograniczenie wierzył, kochał go — resztę swej służby i domowników cenił także, a miał zwyczaj mówić, gdy mu się kogo radził pozbyć Bodzi-