Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/235

Ta strona została skorygowana.

Cłowiecze... czy się to godziło, coś zrobił!
— Ja? ale cóż?
— Julia!
— Nie wiem nic!
— I śmiesz mi to mówić — krzyknął Wilski, porywając ze stołu kapelusz... śmiesz...
Pan Aleksander osłupiał odrazu, lecz nie mógł się wstrzymał od śmiechu. Śmiech wszakże — niemal przekonywał Wilskiego, iż Oleś wiedział o ucieczce i był o Julię spokojny. Zaczęły się więc wyrzuty, przymówki, i gdyby nie zimna krew Aleksandra, mogłoby przyjść do nieprzyjemnego zajścia...
Dał wreszcie Oleś słowo honoru uroczyste, że o ucieczce nie wiedział, że do niej nie pomagał, że o pobycie Julii nic nie wie... Słowo honoru było rękojmią — chociaż Wilski nie pojmował, jakby bez pomocy czyjejś mogła się wykraść z domu, i gdzie tak schować się mogła, ażeby jej najtroskliwsze śledzenie nie odkryło.
Na rozdrażnienia pełną — szorstkę rozmowę, w której pan Aleksander tylko miarę jakąś starał się utrzymać — weszła St. Flour.
Wilski pozwał i ją do opowiadania i do odpowiedzialności. Posądzał ją także... Łzy, tłómaczenia, narzekania zajęły niemal cały wieczór. — Hrabina była w łóżku, jak opowiadał opiekun, jenerałowa została przy niej. Nie chciano wzywać policyi, ani objawiać o ucieczce, hrabina spodziewała się czegoś jeszcze. Wilski siadł natychmiast do listu, w którym jej oznajmywał o spotkaniu z panem Aleksandrem, i o tem, że on nie miał najmniejszego udziału w wykradzeniu.
— Nie pisz tylko tego — dodał obwiniony — i nie ręcz za to, ażebym, gdy się dowiem gdzie jest panna Julia, nie korzystał z tego.
Wśród hałasu u Kurzejpiętki wznieconego przyjazdem, aż trzech powozów i dwóch posłańców — całe miasteczko w chwili jednej wiedziało o nowinie. Idąc z ust do ust z rozmaitemi waryantami, nabrała ona