Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/252

Ta strona została skorygowana.

Natychmiast rozporządziwszy, aby konie były gotowe, gdy Zeller zechce jechać — Aleksander sam się przygotował ruszyć do Wilskiego... Gość też spełniwszy posłannictwo, poleciwszy do czasu tajemnicę, wyjechał, a Oleś za nim natychmiast popędził do Wilskiego...
Zobaczywszy go śpiesznie nadjeżdżającego, pan Adam domyślił się co go sprowadza. Skłopotany obrotem, jaki jego własne sprawy brały, tem co nań spadło z powodu kuzyna, powitał go kwaśno.
— Mój Adziu — zawołał prawie od progu, przybywający, niema ratunku, do ciebie się uciekać muszę. Daję ci słowo honoru, że panny Julii nie widziałem, daję słowo powtórnie, że o ucieczce nie byłem zawiadomiony — ale dziś wiem gdzie jest... Żądam od matki pozwolenia na ślub, aby tę sytuacyę przykrą co najrychlej, prawidłowo rozwiązać.
— Żądam! żądam! — zawołał pan Adam... jakimże prawem...
— Tem, że tonący brzytwy się chwyta, — przerwał Oleś, dajmy pokój moralizowaniu, co się stało — stało się. Ożenienie moje jest tak dobrze dla matki jak dla mnie koniecznością. Skończmy to...
— Matka o córce tej wiedzieć, ani słyszeć nie chce. Panna Julia sama się wydziedziczyła, prawo jest wyraźne...
— Dobrze — ale bez pozwolenia matki pobrać się nie możemy... czekać będziemy musieli. Zdaje mi się, że jest w interesie domu, rodziny, aby to interim — ustało...
Wilski ramionami ruszył.
— Naturalnie, głupstwa cudze ta nieszczęśliwa matka i opiekun muszą naprawiać!!
Z tego tonu poczęła się rozmowa, i w ciągłych szarpaniach z obu stron, trwała dość długo. Pan Aleksander miał cierpliwości wiele.
— Mój Adziu — rzekł w końcu — nałajałeś mnie co wlazło, — bądź tak dobry przypomnij i pokrewieństwo i przyjaźń dawną żałuj.