Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/266

Ta strona została skorygowana.

życzenie przeciągnięcia ostatecznej decyzyi. Tydzień tak upłynął, gdy jednego rana Emil zapukał do pokoju matki w godzinie, o której nigdy u niej nie bywał.
Poznała głos jego i bardzo ją to zdziwiło.
Przybycie miało swe znaczenie, a stawało się tem dziwaczniejsze, że ks. Maryan mu nie towarzyszył. Matka wstała podchodząc ku niemu z twarzą surową.
Emil wyglądał niezwyczajnie, jego twarz zwykle jakby zamarła i bez wyrazu, poruszyła się we wnętrznem jakiemś uczuciem. Przysunął się do matki, pocałował ją w rękę.
— Mama dobrodziejka pozwoli... pozwoli się prosić...
— O cóż takiego? — moje dziecię...
— Mam wielką prośbę do mamy...
— Mów — sucho i przeczuwając coś ważnego — dodała hrabina.
— Ale mama się gniewać nie będzie.
Matka zamilkła; zmarszczyła brwi.
— Proszę cię — mów, sans préambules.
Pocałował ją w rękę raz jeszcze.
— Mama dobrodziejka pozwoli — pojechać na wesele Julki...
Zbladła hrabina... była to prośba niespodziana, dowodząca, że choć ona się dziecka wyrzekła, rodzina jej nie odpychała. Namyślała się co odpowiedzieć.
Przeszła się po pokoju. Postępek syna skłonną była za rodzaj buntu także uważać, ale razem za surową bezwzględnie być nie chciała. Syn jeden jej zostawał.
— Mój Emilu — odezwała się cicho i powoli — wiesz że panna Julia — jest dla mnie osobą obcą. Chcesz jechać... Proszę cię, jedź sobie (ale z ks. Maryanem) — jakbym ja o tem nie wiedziała... Ani wiedzieć nie chcę...
Emil stał wysztywniwszy się znowu, jak żołnierz na posterunku, nie odpowiedział słowa, pocało-