Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/267

Ta strona została skorygowana.

wał w rękę, odszedł do drzwi wolnym krokiem, a za progiem słychać było, jak pobiegł kłusem do oficyny.
Ks. Maryan, któremu impetycznie objawił wolę matki, wstał żywo z krzesła.
— Gdzie? co? jak? na wesele? ja nie wiem... muszę pójść sam po rozkazy hrabiny.
— Niech ksiądz będzie łaskaw — i owszem — rzekł Emil — jeszcze lepiej.
Kapelan więc z kolei anonsował się do pani. Znalazł ją z chustką na oczach — spodziewała się go...
— Wiem — rzekła głosem przerywanym... z czem ksiądz przychodzi... Proszę go, aby towarzyszył Emilowi, i aby nie zbyt długo bawił. — Dosyć jest do kościoła, do pana Aleksandra, czy gdzie tam to ma być — niech nie jedzie...
Po chwilce spytała.
— Ale gdzież i kiedy się to odbywa?
— Ja nic nie wiem — rzekł ks. Maryan. Wszystko to są sekreta. Hr. Emil odebrał zaproszenie...
Hrabina wstała.
— Ale jakże można pozwalać na korrespondencye, na takie emancypowanie się?
Ks. Maryan trochę zakłopotany zmilczał.
— Niechże jegomość dobrodziej dowie się, i pomówi o tem jeszcze ze mną.
Mówili jeszcze, gdy zaturkotało. Kamerdyner przyszedł oznajmić o przyjeździe Wilskiego, a hrabina pośpieszyła do salonu.
— Przywożę wiadomości, i przyjeżdżam z pytaniami — rzekł Wilski... Ślub hr. Julii przyśpieszony, po jutrze... Jestem proszony, Oleś jest moim krewnym, Julka pupillą, co mam uczynić...
— Ale ja — ja wcale nie należę do niczego, nie mieszam się — nie chce wiedzieć — odezwała się matka z trochą niecierpliwości. — Jednakże, proszę... dla ciekawości tylko... dokąd się panna Julia schroniła? gdzie wesele? Są to jeszcze dla mnie tajemnice.
— Część tych rzeczy i dla mnie nie zrozumia-