Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/269

Ta strona została skorygowana.

— Słyszałem, proszę mamy — ale — ale.
— Nie ma żadnego — ale...
— Cóż to proszę mamy złego, że ja będę w Owsinach? to bardzo dobrzy ludzie... jak mamę kocham.
— Dobrzy? dobrzy ludzie? zkądże wiadomość? — spytała hrabina.
Emil zdawał się walczyć z sobą trochę — przytomność Wilskiego śmielszym go czyniła.
— A — bo ja ich znam — rzekł Emil.
Było to przyznaniem się do takiej samowoli, że matka z krzesła wstawszy, z rękami załamanemi, podbiegła do syna.
— Gdzie? jak? gdzie ich poznałeś, mów mi zaraz? Bez mojej wiedzy, bez pytania... Dzieją się więc w tym domu, którego ja jestem panią rzeczy niesłychane...
Emil namyślał się tylko od czego ma rozpocząć opowiadanie.
— To się tak stało, proszę mamy, że ja temu nie winienem wcale — rzekł dosyć spokojnie. Pojechałem sam na karuszku w las i zbłądziłem... Koń mi się sprzeciwiał i zrzucił mnie, uderzyłem głową o drzewo i leżałem bez zmysłów. Pan Zeller z siostrą mnie ratowali, zawieźli do dworu... Nie mówiłem o tem aby mamy nie trwożyć, guz dawno zszedł, potem — parę razy byłem żeby podziękować...
Hrabina słuchała rozjątrzona do najwyższego stopnia, to zatykając sobie uszy, to gwałtownie miotając się po pokoju — to stając...
W tej chwili przychodziło jej namyśl, że tylko Emil, znający już Zellerów, mógł być pomocą Julii i pośrednikiem pomiędzy nimi. Widziała swój dom podruinowany przez nieprzyjaciela... siebie zagrożoną, dzieci sprzeniewierzone... Cios był niespodziany i nad siły. Wyrazów zabrakło w ustach.
Emil z postawą niewinną, wyspowiadawszy się, stał przed nią nieruchomy. To czego się dowiedziała, tak hrabinę zburzyło, że nie chciała mieć świadkiem wybuchu syna. Dała mu znak ręką.