Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/279

Ta strona została skorygowana.

Przychodziły mu myśli tak dziwne, tak śmieszne, że się ich sam wstydził, a z całej rozmowy, jej toku i rezultatu w najwyższym stopniu był nieukontentowany. Powrócić miał do hrabiny — z czem? Wstyd mu było samemu... z tem z czem wyjechał...
Kazał natychmiast konie zaprzęgać, obiecując sobie rozmowę tę ubarwić, zmienić, zastosować tak, aby nią uspokoić... Całą drogę powtarzał jeszcze: — Kuty... i co najśmieszniej, uczuciem już antycypowanem mężowskiem, domyślał się, że stosunki owe młodości między Maryą a Zellerem, mogły być czulsze daleko niż ona przyznawała. Bolało go to, gdyż był dotąd pewnym, iż w jej życiu jedynym ukochanym mógł się nazwać.
Jakkolwiek zaręczał Zellerowi, iż do przeszłości żadnego sobie nie rościł prawa; przykro mu było pomyśleć, że może ona do kogo innego należała... Pan Alfred się nie wydał z niczem, ale był takim jakimś zagadkowym??
W tych myślach nie zdrowych, dojechał o zmroku do rezydencyi, w ganku spotkała go jenerałowa, palec trzymając na ustach.
— Cicho! cicho! ta biedna hrabina... zmęczona strasznie, zdaje się chora trochę... nareszcie usnęła... dajmy jej spocząć, to ją pokrzepi. Wejdźmy tymczasem do jadalnego pokoju...
Dosyć było spojrzenia na Wilskiego, aby z twarzy mu przeczytać, że wracał z niedobrą nowiną.
— Mów coś zrobił? — zapytała Irena... — coś zrobił?
— Sam nie wiem! — odparł ciężko wzdychając Wilski — gadaliśmy z nim może godzinę, i skończyło się na tem, że — niewinny jak baranek, żywi uczucie najczulsze dla Maryi, i o zemście mu się nie śniło. Naiwnie bardzo mi powiedział, że tyle słodkich chwil winien jej...
Strzepnął rękami Wilski, jenerałowa się uśmiechnęła.