Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/308

Ta strona została skorygowana.

Odstąpiła parę kroków jenerałowa, poprawiła włosy w zwierciadle, i szepnęła.
— Tak to się wszystko składa doskonale!
Ruszyła ramionami pogardliwie i poszła do Julii. Widywała ją zawsze tą milczącą panienką, której nikt nigdy nie posądzał, aby swoją wolę mieć mogła, — fenomen zmiany charakteru tak nagłej, mocno ją zajmował. Usiadła przy niej i wzięła ją za rękę...
— No — jakże ci na nowem gospodarstwie?
— Jak w raju — zawołała Julia; — Oleś jest człowiekiem jakiego drugiego niema na świecie! Dom miły, a tak szeroko, tak mi swobodnie... tak mogę biegać, śmiać się głośno, robić co mi się zamarzy, że nie dowierzam szczęściu mojemu!! Boję się czasem z tego snu złotego przebudzić...
Chociaż wszystko znalazłam tak pięknem... tak dobrem, ale na nowo przemeblowujemy, ustawiamy już raz drugi. Oleś i poczciwy staruszek... który go tak kocha jak dziecię własne — bo wszyscy, wszyscy mego Olesia kochają — pomagają mi do przewracania domu do góry nogami... ale, jak się raz urządzę, zacznę być ogromną gospodynią... Oleś zajmuje się gospodarstwem... będziemy pracować... musimy...
W oczach Julki błyszczało potwierdzenie tego szczęścia, z którego się spowiadała. Zbliżył się mąż, podali sobie ręce i uśmiechnęli do siebie. Jenerałowa miała na ustach coś o znikomości, tych chwil szczęścia... ale truć nie chciała im tych godzin rajskich, swojemi prorostwy Kassandry. Trochę im zazdrościła...
Julia spytała cicho o matkę...
Irena odpowiedziała jej niewielu słowami...
— Nigdyż mi nie wolno będzie jej widzieć? nie przebaczyż mi ona? — szepnęła tylko. — Pani jesteś jej przyjaciółką, przyczyń się za nami... Braknie tylko do naszego szczęścia, abyśmy jej do nóg upaść mogli — a! gdy się tak serce otworzy — jak moje, radeby świat cały zamknąć w sobie.
— Czekaj — rzekła jenerałowa — hrabina tęschni