Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/322

Ta strona została skorygowana.

— Pani jenerałowo dobrodziejko — odezwał się Abdank — pantofel mówi wszystko, pantofel jest szczęścia gwałtem... gdzie on króluje, tam jest nieograniczona miłość, a gdzie ona jest, tam szczęście być musi!.. Poczciwy Zeller z całą swą przebiegłością i mądrością nie zaszedł dalej jak do roli roztropnego marszałka dworu. Hrabina, mylę się, pani Zellerowa (dostali sobie Baronowstwo), piękniejszą jest niż kiedykolwiek, to tłomaczy męża, który kocha się szalenie.
Jenerałowa zaczęła się przechadzać po pokoju coś mrucząc.
— Dużo osób przyjmują?
— Całe sąsiedztwo! dom niezmiernie gościnny, otwarty, na stopie pańskiej, i gdyby Zeller nie był bajecznie bogaty, możnaby się obawiać, ażeby się nie zrujnowali. Kiedy komu idzie... to idzie, pani dobrodziejko, ciągnął dalej Micio. Wie pani, że ten dziwak Okoszko umarł, a że pono testamentu nie zostawił, choć się tam ledwie pary butów ze sztylpami spodziewano, znalazło się dla Zellerowej, parę kroć sto tysięcy...
— Mogło się obejść bez nich.
— I właśnie dla tego je los dał, że ich nie potrzebowała — rzekł Micio — dowiedziona rzecz, że to tak idzie na świecie.
— Cóż więcej? co więcej? Co Wilski porabia — pytała Irena.
— Wilski — a swoim trybem... swoim trybem... Do dzieci ma guwernantkę szwajcarkę, powiadam pani, osóbka... śliczności!
— Panie Mieczysławie...
— Nic nie mówię, tylko że śliczna. On sam zresztą, żwawy i wesół, i żadne się towarzystwo bez niego nie obejdzie...
— Oprócz w Owsinach?... — spytała Irena.
— I owszem! bywa, owszem! przyjaciel domu... Zeller pożyczył pieniędzy na założenie jakiejś fabryki, są z sobą jak najlepiej.
— I z panią?