Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/91

Ta strona została skorygowana.

— Milku — dajże ty mi pokój z temi paskudnemi i niedorzecznemi zwierzeniami, lepiej mi powiedz, kto ci o tym klasztorze mówił.
— E — o tem już wszyscy w domu mówią — zaczął naiwny Emil — ale, czy to prawda?
— Nigdym o tem nie pomyślała! — bądź pewien!
— To lepiej — odezwał się Emil — jak Boga kocham... Pójdziesz za mąż... będą u ciebie ładne pokojówki... to się do nich będą umizgał...
Począł się śmiać. Julia patrzała groźno na niego.
— Mama taka ostra... że u niej wszystko w garderobie poczwary... a najmłodsza z nich czterdzieści lat.
— Milciu! zlituj się nie pleć...
Emilowi z zaawansowanemi pojęciami potrzeba się było pochwalić. Wyznał jeszcze przed siostrą, że raz wyjechawszy na przejażdżkę do Parzygłowów, i u Kurzejpiętki wypił butelkę szampańskiego.
Mówiąc to miał postać tryumfatora. Siostra nań poglądała z politowaniem jakiemś.
W salonie trzech nie umiał zliczyć, i oczy spuszczał jak dwunastoletnia dzieweczka...
— Więc to wierutna bajka — odezwał się głupkowaty Emil, mimowolnie wydając z sekretu — a któż o tem mamie powiedział?
— Czy ci to ona powtórzyła?
Emil się zmieszał i uderzał po ustach...
— Ale, nie, nie — zawołał — nie mama... tylko...
Mając już dosyć tej rozmowy, i lękając zwierzeń nowych, Julia zwróciła się ku domowi.
— Pamiętaj, Milciu — rzekła cicho — gdybyś znowu kiedy był spytany przez mamę, i miał zręczność jej o tem powiedzieć — pamiętaj, zaręcz — że ja nigdy podobnej myśli nie miałam, nie mam i mieć nie będę.
— Bądź spokojna — szepnął Emil — a ty o leśnika córce — sza... ma imię Kasia! ale oczy... niech ją...
Weszli do salonu — Emila owiała jego atmosfe-