Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/97

Ta strona została skorygowana.

I spoważniała.
— Jakto? czyżby St. Flour miała ją zdradzić?...
— O, nie ona! to moja dobra przyjaciółka — szepnęła Julia, i wskazała oczyma na ks. Maryana. St. Flour mnie kocha trochę — wyjątkowo... i zdaje mi się — dodała może nie bez pewnej intencyi, że dla mnie gotową by była... nawet się na burkę narazić... Ja w niej mam zupełną ufność.
Te słowa poparte wejrzeniem, były jakby skazówką drogi, którą można się było udać... gdyby... gdyby ktoś życzył sobie!! Oleś to zrozumiał...
Zawiązywał się w ten sposób jakiś stosunek... który mógł sięgnąć daleko. Julia oddawna milcząc kochała się w Olesiu... byłaby może pozostała ze swą dziewiczą miłością w sercu zamkniętą, gdyby wiadomość o przeznaczeniu ją do klasztoru, nie doprowadziła do rodzaju rozpaczy. Ratowała się ostatnim środkiem, na jaki instynkt i niedoświadczenie naprowadzić ją mogło.
Gotowa była na wszystko — dla — Olesia — i dla uniknięcia wiekuistego więzienia. Oleś, który pobudek widzieć nie mógł, przypisywał to troszeczkę zalotności, a wreszcie własnym przymiotom...
Od niejakiego czasu dawszy za wygraną miłościom, których wiele przebrnął takich, że tylko niesmak zostawiły mu po sobie, mając się za wystygłego i rozczarowanego, zdziwił się niesłychanie, gdy mu serce zabiło, i w piersi rozbudziła się znowu... ta szczęścia nadzieja, która sama jest już szczęściem... St. Flour zadługo się zagadawszy z księdzem, wróciła właśnie do stolika. Julka poszła patrzeć w okno, — potrzebowała ostygnąć, tak była rozgorączkowaną — powtarzała sobie ciągle. — A! czy też on mnie zrozumie?
Oleś tak dobrze chwycił ostatnią alluzyę, iż natychmiast przystąpił do pani St. Flour, i począł z nią rozmowę bardzo żywą.
— Nie bierz mi pani tego za złe i nie tłomacz fałszywie — odezwał się tajemniczo — ja potrzebuję