Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/98

Ta strona została skorygowana.

z nią pomówić na osobności i mam się jej z czegoś zwierzyć.
Żartobliwa francuzka pokręciła główką.
— Zmiłuj się pan! czyżbyś się miał we mnie zakochać? — zawołała wesoło... A! to by mnie niesłychanie uradowało...
— Rzecz jest bardzo seryo... ale...
— Ale czyż pan seryo być umiesz?
— Umiem, gdy seryo coś czuję — dodał Oleś; — daj mi pani jakie rendez-vous... na miłość Bozką...
— Żegnaj się pan — przeprowadzę go do krzyża... śmiejąc się i żartując...
Rozkaz został spełniony. Oleś wyszedł, pożegnawszy szczególniej Julię, którą znalazł jeszcze stojącą w oknie, i ścisnąwszy jej rękę, szepnął śmiało...
— Mogę mówić z St. Flour... o... o pani?...
Julia wzrokiem i skinieniem głowy odpowiedziała...
Zaciekawiona francuzka czekała w ganku.
— Spalę się z ciekawości! — wołała.
— Zapobiegając tej combustion spontannée — rozśmiał się Oleś — zaczynam natychmiast. Powiedz mi pani, proszę, jakiej osobliwej matamorfozie uległa panna Julia? — z tej poczwarki motyl się rozwinął.
— A! pan to znajdujesz!
— Tak jest — i zajęła mnie tak żywo, że — że...
St. Flour w ręce aż uderzyła...
— Ale czyż to być może, czy to być może?
— Przysięgam pani, żem w niej zakochany. Zbierało się na to długo — i miłość jak pożar co tli nim wybuchnie nagle objęła mnie...
— Mówisz pan jak stary romans XVIII-go wieku — odezwała się francuzka — c’est mauvais genre, c‘est usé.
— Słów nie dobieram.
— Zatem jeżeli to jest miłość, a pan mnie zaszczycasz swem zaufaniem... muszę mu smutną zwiastować wiadomość, że... że z tego nic nie będzie!!