Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/625

Ta strona została przepisana.
627
JAN III SOBIESKI.

I tutaj wołał kanclerza po nazwisku.
Panowała jednak grobowa cisza.
Żarnecki poszedł dalej.
Nagle ujrzał przed sobą w blizkości półotwartych drzwi leżącego człowieka.
Żarnecki cofnął się.
Przed nim leżał w korytarzu kanclerz.
— Na wszystkich świętych, to on! — zawołał Żarnecki, — panie kanclerzu, czy żyjesz jeszcze?
Przystąpił do leżącego.
Pac nie poruszał się. Leżał jak martwy.
Skąd on się tu wizął? Czyżby już umarł?
— Wygląda jak umarły, — mówił do siebie Żarnecki, bądź co bądź jednak znalazłem go! Panie kanclerzu! — zawołał, przyjdź do siebie! Tu jesteś bezpiecznym! Tutaj mogę cię ukryć!... Nie porusza się... a jednak nie zdaje się umarłym!
Żarnecki wybiegł, przyniósł ze studni świeżej wody i skropił nią skroń i wargi kanclerza.
Zdawało się to skutecznem, gdyż wkrótce Pac otworzył oczy. Ujął za naczynie, napił się świeżej wody i podniósł się.
— Woda mi dobrze zrobiła, panie Żarnecki, — rzekł słabym głosem, — zdaje mi się, jakbym wstał z martwych!
— Teraz słysząc twój głos, panie kanclerzu, odzyskałem nadzieję! Jakżeś się tutaj dostał? — pytał Żarnecki.
Pac jeszcze raz napił się wody. Dokuczało mu pragnienie.
— Było to okropne, — rzekł, widocznie odzyskując siły, — pytasz mnie skąd się tu wziąłem, panie Żarnecki... ja sam tego nie wiem! Zdawało mi się, że jakiś człowiek wyprowadził mnie z podziemia, ale to widocznie śniło mi się tak tylko.
— A zatem zeszedłeś do podziemia?
— Ażeby się ukryć i ocalić! Uciekłem do kaplicy i zbadałem ją dobrze. Tam znalazłem otwór prowadzący do podziemia. Pogoń już przybyła do kaplicy, byli to trzej jeźdźcy z gwardyi królewskiej. Jeden z nich widział mnie przez okno.
— Więc zamknąłeś drzwi?
— Chcieli wejść przez okno. Musiałem uciekać i dla tego zeszedłem do podziemia.
— A jeźdźcy? Gdzież się podzieli? Widziałem tylko ich konie, panie kanclerzu.
— Słuchajże dalej! Ścigających mnie jeźdźców ne widziałem więcej. Dostałem się do podziemia i starałem się ukryć. Straszne to, panie Żarnecki, powiadam straszne! — rzekł Pac wzdrygnąwszy się, — znalazłem się wpośród trumien i wpadłem w stan, którego opisać niepodobna! Czułem, że zmysły moje słabną, członki ciążeją. Mimo to szedłem dalej. Zdawało mi się, żem słyszał jakieś głosy w oddaleniu. Wszedłem w korytarz...
— Tak jest, panie kanclerzu! Budynek ten jest przejściem podziemnem połączony z kaplicą!
— Drżącemi rękami macałem ściany, chcąc iść dalej, — mówił Pac, — widziałem przed sobą koła ogniste i jakby rzeki roztopionego złota...
— Najświętsza Panno!... w podziemiu i korytarzu musi być zabójcze powietrze i mogło cię, panie kanclerzu o śmierć przyprawić.
— Chwiejąc się szedłem dalej. Miałem jeszcze tyle siły, żem zawołał o pomoc. Następnie padłem i we śnie